Robert Górski (48 l.) niedawno został mężem, a jeszcze wcześniej – drugi raz ojcem. W rozmowie z gazetą „Świat i ludzie” pierwszy raz opowiedział szczerze, jak bardzo zmieniło to jego życie i czy w końcu jest szczęśliwy w związku.
Podobno był pan nieśmiałym chłopcem…
Może dlatego, że nie chodziłem do przedszkola. Moja mama pracowała w domu, bo jest krawcową. Nawiązywania pierwszych relacji z rówieśnikami uczyłem się dopiero w szkole podstawowej. Chyba jednak nadrobiłem tę stratę, bo koniec końców…
Występuje pan na scenie.
Choć nie wiem czy to nie jest forma radzenia sobie z nieśmiałością. Ale poza sceną jestem jednak dużo śmielszy niż kiedyś. Lubię sobie porozmawiać z panią w sklepie czy kwiaciarką.
A potem robi pan z tego kabaret?
Oczywiście podpatrywanie ludzi przydaje mi się w pracy, ale robię to też z życiowej ciekawości. Lubię żartować, żona czasem mówi mi, że nie mam w tym umiaru, ale mam też refleksyjną naturę. Czasem lubię pomilczeć. Wsiadam do taksówki i zapada cisza. A pod koniec kursu taksówkarz mówi mi, że się nie spodziewał, że z Górskiego taki gbur. Myślał, że będzie wesoła rozmowa.
Myślą: etatowy wesołek. A jaka jest cena za życie w kabarecie?
Ma się trochę zwichrowany mózg. Co jakiś czas zawieszam się myśląc o czymś, co być może przyda mi się na scenie, w książce, w filmie, co powoduje, że nie dość dokładnie śledzę to, co aktualnie dzieje się przed moimi oczami. To powoduje wyrzuty typu: „któryś raz ci to powtarzam” albo: „już raz (dwa razy) o to pytałeś”. Inne koszty bycia artystą, nawet tym kabaretowym, to alkohol, narkotyki, domy rozpusty, choroby weneryczne, kłopoty z prawem i przedwczesny zawał. Prócz mnie cierpią na to wszyscy artyści.
Można zwariować.
Nie tylko z przepracowania, ale też z konieczności przebywania przez tyle czasu z tymi samymi ludźmi. Dochodzi do sytuacji, że denerwuje cię nawet sposób jedzenia twojego scenicznego partnera, z którym jesteś w autobusie.
Kto sprowadzał pana z tego rozedrgania?
W chwilach grozy zawsze myślałem o moim dziecku Antonim, dziś 15-letnim, świetnym chłopaku. Takie życie mam już za sobą. Będąc przed „50”, dojrzałem, zmieniłem priorytety. Tak już w życiu mam, że wszystko zaczynam zbyt późno.
Każdy ma inną drogę do pokonania…
Teraz świadomie kieruję swoim życiem. A stało się tak dzięki „Uchu Prezesa”. W pewnym momencie czułem się już wypalony, znużony tym co robię. I nagle pojawił się taki projekt, który niespodziewanie okazał się sukcesem. Bardzo dużo nauczyłem się warsztatowo, poznałem wartościowych ludzi, otworzyło się przede mną wiele drzwi. Mogłem np. zrobić sztukę „Ucho Prezesa” w Teatrze 6. piętro. Zawsze marzyłem o tym, by napisać sztukę, zagrać w teatrze…
Dzięki „Uchu…” poznał pan też żonę. A jeszcze niedawno deklarował, że ślub nie jest panu potrzebny.
I to jest fajne, że można coś powiedzieć, że jest ostateczne, a nie jest. Myślę, że to zasługa owej dojrzałości, jakiej właśnie doświadczam. Mężczyzna nie powinien żenić się w młodym wieku. Bo najpierw trzeba swoje przeżyć. Poskubać jak ta kurka trochę trawki, trochę kamyków, a i trochę gó**a zjeść. Wtedy można świadomie obiecać, że się z nim będzie do końca życia.
Co Monika ma takiego, że zmienił pan dla niej życie?
Jesteśmy do siebie podobni, choć na szczęście różni nas płeć. Monika jest energetyczna, pozytywnie nastawiona do życia. Nie narzeka i nie jest toksyczną wariatką. Bardzo to cenię. I do tego niezwykle zdolna pisarsko. Prowadzi stronę internetową, na której publikuje wywiady. Wkrótce powstanie też film na podstawie jej scenariusza. Obawiam się, że niedługo będzie ważniejszym elementem, niż jej mąż (śmiech).
Jest pan zazdrosny?
Nie, kibicuję jej. Jest mądra i błyskotliwa. Często dzielimy się uwagami, pisząc teksty. Ja wychowałem się w czasach komuny, Monika w czasach demokracji. Ostatnio np. użyłem sformułowania „Ten kot nazywa się Cygan. Dlaczego cygan? Bo robi patelnię”. Monika nie wiedziała, że Cyganie robią patelnie. A ja mam taki obrazek w głowie, jak przy bazarze Różyckiego sprzedają patelnie.
Różnica wieku – 14 lat – nie stanowi problemu?
Nie, bo ona psychicznie, przez różne doświadczenia życiowe, jest starsza. Ja z kolei czuję się młodszy. Uzupełniamy się. To jest tak, że nie idzie się w góry samemu, tylko we dwoje. Jedno asekuruje drugie. Oczywiście jest ryzyko upadku. Ale nie myśli się o tym.
A kto kogo namówił na książkę o „Uchu Prezesa”?
Jak powstały pierwsze odcinki i projekt okazał się sukcesem, od razu otrzymałem propozycje napisania książki i to z czterech wydawnictw. Rozbawiło to mnie, bo po pierwsze nie wiedziałem, co miałbym tam napisać, a po drugie nie miałem czasu. Pomyślałem, że zrobię to po zakończeniu programu. Potem poznałem Monikę, a skoro to jest dobra dziennikarka, tak blisko, do tego w ciąży…
Postanowił pan wykorzystać sytuację…
Tak właśnie było (śmiech).
Rozliczył się pan z przeszłością, mam na myśli np. kobiety.
Może zmartwię teraz czytelników prasy kolorowej, którzy ekscytują się moimi domniemanymi związkami, ale nie było ich wiele. Niektórzy mają tyle podczas jednych wakacji. Ale ciągle się odgrażam, że napiszę książkę, w której zbiorę moje refleksje: o sobie samym, o życiu, o świecie. Myślę, że wtedy pozamykam pewne etapy, bo życie to nie tylko romanse.
Jest pan teraz w najlepszym momencie życia?
Myślę, że tak. Mam ułożone życie prywatne, spełniło się moje marzenie, doczekałem się drugiego dziecka – córeczki Maliny, która urodziła się kilka miesięcy temu. Zawsze chciałem mieć dużo dzieci. Cieszę się, że moi rodzice żyją, bo są dla mnie bardzo ważni, moja siostra jest szczęśliwa. Kabaret miewa się dobrze, otwierają się przede mną nowe projekty. To znakomity moment w życiu.
Źródło: pomponik.pl