Anna Dereszowska (38 l.) przyznaje, że z trudem łączy obowiązki mamy dwójki dzieci, aktorki i partnerki. Na szczęście może liczyć na wsparcie bliskich. Ostatnio sen z powiek spędzają jej trudności starszej córki Leny.
W nowym serialu „Lepsza połowa” jest pani mamą nastolatki. W życiu również: pani córka Lena ma jedenaście lat. Czy występują już nastoletnie problemy?
– Powoli zaczynamy je mieć, bo wiadomo: taki to już wiek. W związku z tym w domu zdarzają się takie sytuacje: „Tup, tup do góry i trzask drzwiami!” (śmiech). Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że kosmici już podmienili mi córkę. Absolutnie tak nie jest. Mam naprawdę niezwykle ciepłą, wyrozumiałą i mądrą córę, z którą mam znakomity kontakt.
Zaczęła się szkoła, obowiązki…
– Teraz w domu mamy twardy orzech do zgryzienia: dojazdy do szkoły. Po reformie szkoła, do której chodzi, nie mieściła się w swoim budynku i trzy kolejne lata, czyli od szóstej do ósmej klasy będzie już jeździć na drugi koniec miasta. Koszmar. My mieszkamy z jednej strony Warszawy, w Wawrze, a nowa szkoła mieści się po drugiej stronie, na starej Ochocie. Poranna organizacja jest dla nas sporym wyzwaniem. Ale Lena tak kocha tę szkołę, że absolutnie nie chciała jej zmieniać. Przyszedł chyba czas na naukę podróżowania komunikacją miejską.
Jak się dogaduje z czteroletnim braciszkiem, Maksem?
– Bardzo dobrze. Mają fantastyczną więź, choć ta różnica wieku, siedem lat, to naprawdę sporo. Lena ma już swoje życie, swoje problemy i swoich przyjaciół. I bywa tak, że wywiesza kartkę na drzwiach: „Osobom poniżej 5. roku życia wstęp wzbroniony”.
Co pani robi, że tak świetnie pani wygląda?
– Dziękuję bardzo za komplement (śmiech). Staram się. Zwracam uwagę na to co jem, choć trudno nazwać to jakąś specjalną dietą. Bo ja uwielbiam jeść! W ogóle jestem hedonistką, lubię korzystać z życia, a jedzenie lubię ponad wszystko! Natomiast spożywam mało glutenu, głównie pszenicy. I nawet nie ze względu na wagę, ale na zdrowie, bo choruję na hashimoto. A poza tym gram w tenisa, ćwiczę…
Także w domu?
– Tak, czasem ćwiczę wspólnie z Maksem. Ściągnęłam sobie na telefon aplikację znanej trenerki, kładę go obok siebie, włączam muzykę… A Maks siedzi obok i pyta zdziwiony: A jak ona cię widzi? Albo: Czemu ona tak do ciebie mówi: „Trzymaj tempo. Robisz to dla siebie”? Ostatnio zapytał: A dlaczego, jak mówisz: „Nie dam już rady!”, to ona ci nie odpowiada? To strasznie zabawne… Ćwiczę też z trenerką osobistą. Ale czasem trudno się umówić. Ze względu na mój zawód, bo najczęściej dowiaduję się z dnia na dzień jak wygląda plan pracy. Ale generalnie źle się czuję, gdy nie ćwiczę!
I pani to wszystko łączy? I dzieci, i pracę, i dodatkowe zajęcia…
– A pani łączy? (śmiech). Jest z nami fantastyczna niania, która nam ratuje życie. Ale mam też duże wsparcie w moim partnerze, który odwozi rano Lenę do szkoły. I jest w domu wieczorami, kiedy ja idę do pracy w teatrze. To jest właśnie najbardziej męczące… Bo w ciągu dnia, nawet o bardzo wczesnych porach, nawet gdy już o piątej trzydzieści trzeba być w pracy – jest znośne. Natomiast z perspektywy mamy dwójki dzieci, szczególnie dziecka w wieku szkolnym, mogę stwierdzić z całą pewnością, że najtrudniejsze są wyjazdy teatralne i wieczorne spektakle.
Czemu akurat to?
– Bo umyka mi życie rodzinne. To jest frustrujące. Moje dzieci kończą szkołę, a ja jadę do pracy. Wychodząc z domu, widzę jak ludzie wychodzą z dzieciakami na spacer, na Wał Miedzeszyński, jeżdżą na rowerze albo jadą do kina. Tym niemniej – ja swoją pracę kocham! A gdy już wejdę do teatru, to się cieszę: spotykam kolegów, przyjaciół z pracy. Uwielbiam z nimi spędzać czas. To są bardzo cenne chwile. Potem wracam do domu bogatsza o wiele fajnych rozmów. Moje dzieciaki z pewnością z tego bogactwa korzystają.
Dla mamy, zwłaszcza pracującej, bardzo ważna jest postawa partnera. Pani ma szczęście – pomaga.
– Tak, bardzo. Mam ogromne wsparcie z jego strony. Oczywiście, że bywają też tarcia. Bywa, że mnie złości, że on czegoś nie zrobił, o co prosiłam – bo zapomniał. Ale przecież ja też czasem nie robię tego, o co on mnie poprosił: bo zapomniałam albo się nie wyrobiłam.
Rozśmiesza panią?
– Gdyby mnie nie rozśmieszał, to myślę, że pewnie dawno nie bylibyśmy razem (śmiech). Poczucie humoru jest dla mnie niezwykle istotne. W tym jako sposób na rozładowywanie trudnych sytuacji. Dowcip i dystans do siebie i do świata w takich sytuacjach są niezastąpione. Wiadomo, taka patchworkowa rodzina jest trudna. Relacja Daniela z Leną też bywa niełatwa. Z synem ma fantastyczny kontakt. Ich wspólne chwile, te zabawy, łaskotanie, śmiechy, to mnie za każdym razem rozkłada na łopatki. Oboje bardzo się staramy. I to jest najważniejsze.
Źródło: pomponik.pl