Debora i Joszko Broda mają 11 dzieci: dziewięciu synów i dwie córki w wieku od 4 miesięcy do 19 lat. Z ich wielodzietnej, kochającej się i dobrze zorganizowanej rodziny w niejednej kwestii można brać przykład. Zamiast słów wsparcia, otacza ich jednak atmosfera hejtu. – Ludzie uważają, że mogą bez żadnego problemu powiedzieć, co chcą o wielodzietności. A my jesteśmy mniejszością tak naprawdę- mówi w rozmowie z Faktem Debora Broda. Ich liczna gromadka nie jest dobrze odbierana w miejscach publicznych. – Jak siedzimy sobie czasem w restauracji, czujemy się jakbyśmy byli okazem. Ktoś nie zerka delikatnie, tylko centralnie na nas patrzy, wyjmuje komórkę i tylko można liczyć, że nie robi nam zdjęcia, ale robi…To samo na plaży, jak wchodzimy to plaża zamiera. I potem się zaczyna liczenie – mówi Debora Broda. W rozmowie z Faktem opowiedziała też jak wygląda codzienne życie 13-osobowej rodziny.
Jest Pani mamą 11 dzieci. Planowała Pani tak dużą rodzinę?
Debora Broda: Tak, już jako młoda dziewczyna postanowiłam sobie, że chcę mieć dużo dzieci. Sama wychowałam się w takiej dużej rodzinie. Mam 11 braci i dwie siostry i zawsze mi się to podobało. Mam bardzo dobre wspomnienia z rodzinnego domu.
Jak się żyje w takiej dużej rodzinie? Wielodzietność ma swoje plusy i minusy.
To zależy kto co lubi. Dla mnie to, że jest dużo osób, dużo wątków, ciągle coś się dzieje i każdy coś mówi przy stole to jest zaleta. Kiedy wyszłam za mąż, do czwartego dziecka marudziłam, że jest za mało ludzi. To jest moja forma, ja się w tym wychowałam. Nie mam problemu, jak ktoś lubi być sam i głaskać kota, mieć ciszę i spokój. Trudno więc to wskazać jednoznacznie, bo ludzie mają różne potrzeby. Coś co może być zaletą w jednej rodzinie, w drugiej może okazać się wadą. Rodzina wielodzietna jest rodziną tak, jak każda inna, z tą różnicą, że wszystko jest w większej ilości.
A minusy wielodzietności?
Na pewno trzeba włożyć w to dużo wysiłku. Chociaż, jak rozmawiam z mamami, które np mają 5 dzieci, to dochodzimy do wniosku, że one mają trudniej, niż ja, bo chodzi o to, w jakim wieku są dzieci. Jeśli są małe i nie ma nikogo starszego, kogo można poprosić o pomoc, to jest to duża rzecz. Wiedzą o tym mamy, które muszą zrobić wszystko same, z małym dzieckiem na ręku. Są mamy które mają dwoje, troje dzieci i mówią: to jest niemożliwe. I ja też pamiętam, że jak miałam trójkę małych dzieci, to było to dla mnie najcięższe. A potem, kiedy pierwsze dziecko kończy 12 lat, może pójść do sklepu itd, to życie staje się prostsze, więc trud powoduje bardziej wiek dzieci niż ich ilość.
Jak wygląda dzień rodziny Brodów? Śniadanie, poranne ogarnianie się?
Nasz dzień jest bardzo normalny, jest taki jak wszędzie indziej, tylko jest nas więcej. On się niczym nie różni od dni, kiedy mieliśmy dwoje dzieci, pięcioro czy jedenaścioro tak, jak teraz.
Co z takimi prozaicznymi czynnościami jak mycie zębów? Codziennie tworzy się kolejka do łazienki?
Nie ma żadnej ustalonej kolejki, wiem, że trudno to sobie wyobrazić, ale u nas nie stanowi to żadnego problemu. Mamy dwie łazienki.
A śniadanie? Jest Pani taką typową mamą, która wstaje wcześniej, przygotowuje posiłek i jak dzieci przychodzą, to już wszystko jest gotowe?
U nas wszyscy przygotowują śniadanie, oprócz małych dzieci, które je dostają. Mam dużo dużych dzieci. Sześcioro już ma dwucyfrową liczbę wieku, więc wtedy te wszystkie czynności wykonuje się szybciej. Nie jestem na maksa zorganizowana, nie muszę mieć wszystkiego pod linijkę. Dużo rzeczy odbywa się u nas spontanicznie. I to nie jest tak, że dopiero teraz tak wyszło.Tak było zawsze. Nie przykładaliśmy dużej wagi do schematów, które często obowiązują i są dla ludzi wyznacznikiem standardów. My zawsze żyliśmy po swojemu, daliśmy sobie luz i być może dlatego jest mi łatwiej, nie jestem zniewolona.
Nie jest Pani typową kurą domową?
Nie. Nie lubię gotować. Uważam, że obiad powinno się gotować nie dłużej niż godzinę. Tak to trzeba wymyślić, żeby było szybko i ja tak robię. W moim teamie mam już poza tym trzech „kuchcików”, czyli chłopaków, którzy lubią gotować i często zdarza się tak, że do wyboru są 3 dania, bo każdy z nich chciał coś przygotować. Sprawia im to przyjemność. Szukają nowych przepisów, modyfikują moje. Mąż też lubi gotować i jest bardzo zaangażowany w dom.
Jak wyglądają Wasze zakupy? Ile bochenków chleba dziennie kupujecie?
Myślę, że średnio 3, ale nie zawsze jemy chleb na śniadanie. Ja zwykle nie robię zakupów. Nie mam głowy do takich rzeczy jak cena kostki masła itd. Na pewno idą u nas hurtowe ilości jedzenia. Wszystko robię na oko.
Jak wygląda transport 13-osobowej rodziny?
Mamy 9-osobowego busa, a czwórka jeździ transportem publicznym. Jak chłopaki zrobią prawo jazdy, będziemy jeździć dwoma samochodami, bo robienie prawa jazdy na autobus, zakup go i te wszystkie komercyjne przepisy, które obowiązują autobusy, to chyba nie ten kierunek. Ale to jest fajne, bo chłopaki uczą się samodzielności. Nauczyli się jeździć pociągami, wszystko sami sobie sprawdzają.
Wróćmy do Pani pracy. Jak Pani znajduje na nią czas? Co Pani robi w życiu?
Wygląda to tak, że mam do wykonania zadania w warunkach, w których nie da się ich wykonać. I je wykonuję. Zajmuję się menagementem w naszej firmie, a oprócz tego tworzę. Jestem autorką ponad 200 piosenek dla dzieci, z czego większość powstała w ostatnich dwóch latach do programu Baw się Słowami do nauki języka polskiego dla dzieci mieszkających poza Polską. Tworzę też piosenki do naszego zespołu rodzinnego, aranżuję, produkuję. Wszystko robię w domu, z dziećmi. Nie wychodzę do żadnego biura ani nie zostawiam dzieci. Wolę robić wszystko z dzieciakami. Jeśli wychodzimy gdzieś coś załatwić, bierzemy ze sobą maluchy i nie stwarza to większych problemów.
Zdarzają się Pani chwile tylko dla siebie?
Tak, staram się niemal codziennie wychodzić na długi, kilkukilometrowy spacer, biorę ze sobą Tosię, wcześniej Piotrusia do wózeczka. Dziecko śpi, ma swój spacerek, a ja sobie wtedy myślę albo rozmawiam z kimś przez telefon. Jeżdżę też czasem na ćwiczenia albo spotykam się z koleżankami. To jest ważne, żeby się zresetować.
Myśli Pani czasem: mam już dosyć, wychodzę chociaż na chwilę przewietrzyć głowę?
Bywa tak, tylko muszę sobie to zorganizować. Nie ma tak, że wychodzę i trzaskam drzwiami. Ale po ustaleniu z mężem, mogę się zresetować w chwili nagłej potrzeby.
Widzę, że jesteście bardzo zorganizowani, a dzieci są pomocne. Jakie dzieci mają obowiązki w domu?
U nas nie ma czegoś takiego jak wyznaczone obowiązki. Dzieci dokładnie wiedzą, co jest do zrobienia. Ja to nazywam nieewidencjonowanym wolontariatem, to znaczy, że wiemy co trzeba zrobić i to jest zrobione. Ja pewnych rzeczy nie robię, takich które dzieci mogą zrobić, drobnych, np wyniesienie śmieci. I to dobrze funkcjonuje, kiedy oni wiedzą, że ja tego nie zrobię. Np przed świętami jak ogłosiłam pół żartem zakaz robienia porządków świątecznych, dzieci szybko posprzątały. To było bardzo ciekawe, jak zadziałał mój zakaz.
Musi Pani to nadzorować?
Ja nie lubię wydawać poleceń, lubię przekonać, żeby ktoś sam podjął inicjatywę. Uważam, że to jest dużo cenniejsze. Dlatego nie ma nagród i kar, bo dziecko działa ze względu na karę albo nagrodę, a kiedy nie ma tego, dziecko może skoncentrować się na zrozumieniu sensu samej czynności. Wolę, jak jest coś niezrobione i są wyciągnięte wnioski. Potem zwykle już jest zrobione. Trzeba sobie dać czas, żeby dzieci poukładały sobie w głowie pewne rzeczy. Trzeba sporo cierpliwości.
Jak jest u Pani z dylematami, jakie mają matki więcej niż jednego dziecka? Muszą swój czas rozdzielić pomiędzy dzieci po równo, bo jednak potrzebują matki, rodzeństwo nie zawsze zastąpi mamę.
Staram się być czujna i działam intuicyjnie. Jak widzę, że dziecko zgłasza jakąś potrzebę, bądź nie zgłasza, ale ją komunikuje, wtedy angażuję się od razu. Ale nawet jeśli dziecko nie zgłasza potrzeby, to intuicyjnie jest to do ogarnięcia jak się jest cały czas z dziećmi, widzi się je na bieżąco.
Ma Pani czasem wyrzuty sumienia, że nie może poświęcić każdemu z osobna tyle czasu, ile by Pani chciała?
Nie uważam, żebym nie poświęcała. Uważam, że modny teraz pomysł maksymalnego pilotowania dziecka i łapania każdej jego myśl, jest przesadą. Czytałam ostatnio artykuł „Pokolenie płatków śniegu”, gdzie jest mowa o pokoleniu dzieci przeinwestowanych, takich, które w dzieciństwie nie miały żadnych problemów, bo rodzice zapewnili wszystko, co trzeba było zapewnić. Okazuje się, że takie osoby są zupełnie bezradne jako ludzie dorośli. Moim zdaniem złoty środek we wszystkim jest dobrą koncepcją. Społeczeństwo funkcjonuje w oparciu o schematy. Bazują na tym ci, którzy chcą nam coś sprzedać i wmawiają nam kolejne potrzeby. Nie ma szans, żeby nabyć wszystkie produkty i usługi, które podobno miałby tak nasze dzieci uszczęśliwić. Ja myślę, że przede wszystkim to nie ma sensu. Dziecko potrzebuje towarzyszyć rodzicom, być przy nich. Rodzice powinni się zajmować tym, czym się zajmują i być cały czas z dzieckiem w kontakcie. Ale nie powinni pilotować każdej myśli dziecka. Nie powinni rezygnować ze swojego świata na rzecz budowania i uczestniczenia cały czas w świecie dziecka.
Przed narodzinami Tosi nagraliście piosenkę. Pojawiły się w komentarzach bardzo hejterskie komentarze. To był pierwszy raz, kiedy doświadczyła Pani takiego mocnego hejtu?
W takiej ilości tak. Hejt towarzyszy mi od dzieciństwa, bo sama wychowałam się w takiej dużej rodzinie, byliśmy osaczeni, wiadomo. A już jako mama choćby w trakcie porodu Tosi zostałam zhejtowana przez panią doktor. Ludzie uważają, że mogą bez żadnego problemu powiedzieć, co chcą o wielodzietności. A my jesteśmy mniejszością tak naprawdę, bo rodzin wielodzietnych jest niewiele, szczególnie z taką liczbą dzieci. I mamy trudno jak każda mniejszość. Zawsze znajdą się ludzie nietolerancyjni, którzy przez to, że to jest coś innego, mają potrzebę, żeby to zanegować.
Jest w tych komentarzach hejterskich coś, co Was szczególnie boli?
Najbardziej boli mnie skala. Teraz nie czytam już tych komentarzy. Na początku je przeczytałam, bo wydawało mi się, że przeczytam komentarze odnośnie piosenki, którą nagraliśmy. Okazało się, że wielu ludzi nie obchodzi ta piosenka, tylko to, że my nie mamy prawa istnieć. Smutne dla mnie jest to, że wyświetla mi się, ile komentarzy jest i ja się domyślam, jakie one są. Ale najgorszy jest dla mnie hejt spotykany w życiu codziennym.
Poda Pani przykłady?
Tak jak doktor, o której mówiłam, czy po prostu ktoś do nas podejdzie na ulicy z pretensją: jak to możliwe? Jak wy możecie mieć tyle dzieci?
Starsi, czy młodsi częściej się czepiają?
Raczej starsi. Jak siedzimy sobie czasem w restauracji, czujemy się jakbyśmy byli okazem. Ktoś nie zerka delikatnie, tylko centralnie na nas patrzy, wyjmuje komórkę i tylko można liczyć, że nie robi nam zdjęcia, ale robi…To samo na plaży, jak wchodzimy to plaża zamiera. I potem się zaczyna liczenie.
Przyzna Pani, że jest co niecodzienny widok.
Tak. I póki jeszcze liczą i patrzą, to jest w porządku. Ale jak zaczyna się agresywny komunikat pod naszym adresem, szczególnie, że są to ludzie obcy, przypadkowi, którzy o nas nic nie wiedzą i ich tezy nie są niczym poparte, to boli.
Wdaje się Pani z takimi ludźmi w dyskusję? Co Pani odpowiada?
Jestem raczej taką osobą, która się nie kłóci. Staram się każdemu człowiekowi odpowiedzieć coś pozytywnego, ale nie każdemu się da, wtedy sobie odpuszczam. Nie uważam, że warto poświęcać czas, żeby wytłumaczyć coś komuś, kto już ma tezę i już nas określił. On już nie zmieni swoich poglądów, cokolwiek bym nie powiedziała. Nawet do tych koszulek, które mamy na zdjęciach, można dorobić teorię. Już pojawiły się na ten temat komentarze. Wszystko można powiedzieć.
Czujecie różnicę w odbieraniu Was po wejściu w życie programu 500 plus? Ten hejt się nasilił? Ludzie widzą: 11 dzieci, szybkie obliczenia – 5 tys.zł.
Oczywiście, ten hejt się nasilił po 500 plus. Jak jeszcze byliśmy normalną, liczoną rodzinką na ulicy, to od 500 plus zaczęliśmy być rodzinką liczoną z wrogością. Odczuliśmy to mocno, jak po wprowadzeniu programu poszliśmy na lody i wtedy zobaczyliśmy pierwszy raz tę złość, że poszliśmy na lody za ich pieniądze. Bo jest też takie założenie, że my nie płacimy żadnych podatków, żyjemy wyłącznie z socjalu i nie mamy pracy. Tymczasem jesteśmy przedsiębiorcami i pracujemy.
Zdecydowaliście się na edukację domową. Jak to wygląda? Jest Pani nauczycielką dla swoich dzieci, czy są osoby którym powierzacie naukę konkretnych przedmiotów?
Ja lubię prowadzić naukę wczesnoszkolną. To jest chyba najważniejszy moment, żeby dobrze nauczyć dziecko czytać, liczyć i nadać temu odpowiedni tor, żeby zainteresować dziecko nauką. A potem nawet nie dałabym rady czasowo, żeby wszystkiego wszystkich nauczyć. Więc korzystamy z pomocy w przedmiotach, w których trzeba coś wytłumaczyć np matematyka, języki. Dzieci się też dużo same uczą. Edukacja domowa polega na tym, by nauczyć dzieci same się uczyć. A z młodszymi bierzemy też udział w projektach, które są poza podstawą programową, czyli zdobywamy wiedzę i poznajemy świat niezależnie od tego, co musimy zrobić i moim zdaniem jest to najcenniejsze.
Na przykład?
To jest to, co się wydarza w naszym życiu, czyli spotkania z ludźmi: mistrzami lub twórcami i poznawanie ciekawych ludzi zajmujących się przeróżnymi dziedzinami wiedzy i życia. Spotkania to cenne lekcje. Realne życie i to, co się w nim wydarza to też doskonała edukacja. To czego się uczymy w szkole jest wiedzą, ale przeważnie większość tych informacji, które tam są, nie wydarzą się nigdy w życiu i z życiem wielu osób nie mają nic wspólnego. To jest takie założenie, że każdy ma wiedzieć wszystko. Ale w większości przypadków to pozostaje tylko założeniem. Podstawa programowa to bardzo rozbudowany dokument. To zawładnięcie umysłem dziecka, bo ono dostaje rozkaz odgórny, że ma poświęcić swój czas na zdobycie wiedzy, która komuś wydaje się najistotniejsza. Przez to dziecko ma o wiele mniej przestrzeni dla siebie. A niekoniecznie każde dziecko chce wiedzieć wszystko z danego przedmiotu.
My też musimy się dostosować do podstawy programowej, ale staramy się wyrwać jak najwięcej przestrzeni dla dzieci, tak żeby mogły odkryć siebie, to co same chcą. Nasz najstarszy Jasiek został rzeźbiarzem, malarzem. Gdyby chodził do szkoły, nie wiem, czy by się to udało w takim zakresie. On zawsze interesował się malarstwem, ale nie wiadomo, jakby to poszło, czy miałby tyle czasu na swoją twórczość.
Zawodowo zajmujecie się muzyką. Wszystkie wasze dzieci są muzykalne?
Nagraliśmy dwie piosenki na próbę, jak czekaliśmy na Tosię. Wszyscy w nich zaśpiewali, oprócz najmłodszego Piotrusia i to było bardzo fajne. Nasze dzieciaki próbują grać na tych instrumentach, co tata, czyli na drumli i fujarkach i dlatego stworzyliśmy nasz zespół „Rodzina Brodów”.
Nagracie płytę?
Tak. Chcemy nawet ruszyć z crowdfundingiem, żeby zebrać fundusze na płytę. Jeśli ludzie wyrażą zainteresowanie rodzinnymi piosenkami dla dzieci, opowiadającymi o naszych wartościach, to ją nagramy. Jesienią chcemy rozpocząć zbiórkę.
Planujecie jeszcze powiększenie rodziny?
Kiedyś sobie zakładałam, że chcę 12 dzieci, ale nie planuję tego tak pod linijkę. Niedawno urodziła się Tosia, jest za wcześnie, by mówić o kolejnym dziecku, w tym momencie o tym nie myślę. Czas pokaże, czy uznamy, że mamy jeszcze siły i uznamy, że to jest dobre.
Temat jest otwarty?
Tak.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Source: youtube.com
Źródło: fakt.pl