Na wesele w kopercie dała 500 złotych, a wróciła głodna. „Jest mi głupio”

Schabowe, rosół, nóżki w galarecie i wódka – tak zazwyczaj prezentuje się klasyczne menu weselne. Jeśli jesteś wegetarianinem, to masz przechlapane. – Dałam w kopercie 500 złotych, a z wesela wróciłam głodna. Następnym razem zamiast szminki, do torebki włożę hummus – śmieje się Ola.

„Za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa” – to szlacheckie przysłowie oznacza przede wszystkim dobrobyt czasów. Smakuj potraw, zażywaj życia i nie oszczędzaj na dworskich zabawach. Tymi słowami można opisać atmosferę panującą na dworze królewskim Augusta, jak i na polskim weselu w XXI wieku.

Obecnie jest to trudniejsze niż za czasów Sasów. Coraz więcej osób rezygnuje z jedzenia mięsa albo nie toleruje laktozy. Przykłady można mnożyć. I tu pojawia się problem… Bo goście bardzo często właśnie na podstawie jedzenia określają, czy wesele było udane. Tak było w przypadku Oli, Doroty i Ewy.

Zjedz ziemniaczki, zostaw mięsko

Ola od 15 roku życiu jest wegetarianką. Każda impreza rodzinna to dla niej koszmar. Dziadek nie rozumie, jak można nie jeść mięsa, ciotki plotkują – taka młoda, a taka głupiutka – drwią. Babcia chce dla niej „jak najlepiej”, więc zawsze obok mizerii kładzie gulasz – a nuż wnuczka się skusi. Gdy idzie na wesele, wie, że wróci z niego głodna. Scenariusz zazwyczaj wygląda tak: miskę rosołu oddaje swojemu partnerowi, gdy dostaje drugie danie, zjada zestaw surówek i ziemniaki, a mięso zostawia. – Jest mi głupio za każdym razem odmawiać, więc staram się zachowywać pozory – tłumaczy.

Gdy ostatnio była na weselu, po raz pierwszy postanowiła uprzedzić parę młodą, że jest wegetarianką. Powiedzieli, że wezmą to pod uwagę przy ustalaniu menu.

Wrzesień. Godzina 19:00. Wesele pod Mińskiem Mazowieckim. Ola zasiada do stołu. Kelnerzy roznoszą posiłki. Jeden z nich pyta: „Która z pań zamawiała danie bezmięsne?”. 23-latka podnosi rękę i zadowolona zabiera talerz. A na nim: frytki, surówka z kapusty i ryba. – No tak, nie pomyślałam o tym, żeby powiedzieć, że ryb też nie jem. Wydawało mi się, że słowo wegetarianizm jest wystarczające. Doceniłam starania pary młodej, ale dałam im w kopercie 500 złotych, a z wesela wróciłam głodna. Następnym razem zamiast szminki do torebki włożę hummus – żartuje Ola.

A gdzie schabowy?

Dorota i Konrad, zamiast polskiej uczty w postaci pierogów i czerwonego barszczu, postanowili urządzić wegańskie wesele. – Od lat nie jemy mięsa i produktów odwierzęcych, więc postanowiliśmy, że nie podamy ich również na naszym weselu. Uważaliśmy, że to świetny pomysł. Kiedy rodzina lub przyjaciele gościli u nas, za każdym razem zachwalali moją kuchnię. Często brali nawet przepisy – opowiada Dorota.

Niestety nie wszystkim się to spodobało. Już w trakcie wesela goście wyrazili swoje zdanie. Dziadek panny młodej zażartował: „A gdzie schabowy?”. – Dobry ten krem z brokułów, ale to nie to samo, co flaki – dodała babcia.

– Podeszła do mnie z synem moja najlepsza przyjaciółka. Zapytała, czy da się zorganizować rosół i kurczaka. Odpowiedziałam, że przykro mi, ale to wegańskie wesele. Oburzona powiedziała, że takim razie wróci za dwie godziny, bo jej dziecko jest głodne – wyjaśnia ówczesna panna młoda.

Niedaleko domu weselnego, przy trasie, znajdował się McDonald’s. – Zabrała syna na Happy Meal, po czym wróciła na oczepiny – dodaje Dorota.

Goście przy pożegnaniu dziękowali parze młodej za wesele, ale w żartach dodawali, że mogło być inne menu. – Było mi przykro. Nie mogłam w to uwierzyć. Ich zachowanie oznaczało, że nie przyszli dla nas, a po to, by się najeść. Najgorsza była przyjaciółka, która na koniec powiedziała mi, że dobrze się bawiła, ale szkoda, że musiała sama zapłacić za jedzenie – kwituje Dorota.

Goście głodni jak psy

Ewa była w zeszłym roku na weselu kuzynki. Odbywało się ono w małym hotelu pod Warszawą. – Wszyscy byli zaskoczeni wyborem miejsca, ponieważ para młoda jest zamożna. Oczekiwaliśmy wystawnego przyjęcia, więc razem z mężem włożyliśmy 600 złotych do koperty – mówi Ewa.

Okazało się, że było to klasyczne wesele, a nie ekskluzywna impreza. Na obiad podano – flaczki, pieczeń, bukiet surówek i ziemniaki. Na stole znalazła się sałatka jarzynowa, galaretka z kurczaka, półmisek wędlin oraz ciasto. – Do północy nie podano już nic. Na zakończenie był tort. Najlepiej miały osoby, które siedziały pośrodku stołu, bo tam znajdywało się najwięcej potraw. Dla mnie nie starczyło nawet pieczeni, bo siedziałam z brzegu. Za to wódki było pod dostatkiem – wyjaśnia.

Weselnicy szybko się upili i stojąc przed salą na przysłowiowym dymku głośno o tym dyskutowali. – Goście byli głodni jak psy. Te 600 złotych w kopercie to było zdecydowanie za dużo. Skąpiradła. Nie wiem, czy 200 złotych za talerzyk dali – skwitowała.

Źródło: kobieta.onet.pl