Trzynastego stycznia minie rok od tragicznej śmierci Pawła Adamowicza. ,,Ciągle mi się wydaje to takie nierealne. Ciągle myślę, że on tu z nami jest i że to się w ogóle nie stało”, mówi żona tragicznie zmarłego prezydenta Gdańska, Magdalena Adamowicz. W poruszającym wywiadzie opowiada Krystynie Pytlakowskiej o tym, jak dziś wygląda życie jej rodziny…
Wierzy Pani w Boga, wiara pomaga?
Jestem wierząca, więc uważam, że z utratą cielesności fizycznej życie się nie kończy i gdzieś dalej istnieje. Choć nie wiem, w jakiej postaci.
Rozmawiała Pani z Pawłem o śmierci?
O tak, rozmawialiśmy, ale w sposób trochę żartobliwy. Zawsze w Święto Zmarłych po wizycie na cmentarzu siadaliśmy przy stole i mówiliśmy, gdzie kto chce być pochowany i jak.
Pamiętam też takie rozmowy w moim domu, gdy babcia mówiła: „A co, już chcesz mnie chować?”. A ja na to: „Babciu, jesteś elegancka i bardzo wymagająca, więc muszę wiedzieć, czy chcesz mieć nagrobek z zielonego marmuru, czy z czarnego granitu”.
Czy Pani Mąż wspominał, jaki chce mieć nagrobek?
O tym nie rozmawialiśmy, nasze rozmowy dotyczyły miejsc pochówku. Mówiłam Pawłowi: „Nawet dla rodziców nie masz zamówionego miejsca na cmentarzu, bo szewc bez butów chodzi”. Wiele osób, nawet jeden z prominentnych polityków PIS, zadzwoniło do męża po śmierci matki, prosząc o pomoc przy organizacji pochówku. Mówiłam Pawłowi, że wszyscy się w tej małej rodzinnej kwaterze na Łostowicach nie pomieścimy. I informowałam, że ja chcę być spopielona, a Paweł dodawał, że on też. Czasem w gronie znajomych skarżyłam się, jak mi ciężko i że się wykończę na zawał, a on powtarzał: „Ty mnie przeżyjesz i zostaniesz młodą wdową. Nie będę miał do ciebie pretensji, jeśli sobie ułożysz z kimś życie, ale dla przyzwoitości poczekaj choć rok”. I zawsze się z tego śmialiśmy, dodając, że specjalnie wziął sobie młodszą żonę, żeby się nim opiekowała. Był ode mnie o osiem lat starszy. Kiedy wyobrażałam sobie naszą starość, mówiłam: „Kupię ci wygodny fotel w kratę, taki uszak. Będziesz w nim siedział, przygotowywał wykłady i czytał”. Paweł cały czas czytał. A ja liczyłam, że w końcu będę miała więcej czasu na śpiewanie, to moje hobby. Kiedyś w liceum śpiewałam w chórze, co napełniało mnie pozytywną energią. Uwielbiam też tańczyć.
Wasza miłość zaczęła się od tańca.
Tak, i to było takie radosne… Wspaniale się przy tym bawiliśmy. Moje koleżanki mówiły, że Pawłowi muzyka w tańcu nie przeszkadza. A teraz planowaliśmy pójść razem na lekcje tańca, cztery już nawet wzięliśmy. A Paweł ciągle mi obiecywał, że na tym się nie skończy. Gdy się na niego dąsałam, dopisywał kolejne. I tak uzbierało się tych planowanych lekcji ze 40.
Takie kolorowe wspomnienia pomagają żyć?
Chyba tak i właściwie głównie takie mamy.
A wspomnienia najtrudniejsze chowa Pani do zamkniętej szuflady?
Najtrudniejszy czas właśnie się zbliża. Minęło już Święto Zmarłych i urodziny Pawła, drugiego listopada, a teraz przede mną Boże Narodzenia. Zwykle spędzaliśmy je u Piotra, brata Pawła, i jego rodziców, a potem szliśmy do moich, do ich dużego domu. Mieliśmy tam zaanektowany jeden pokój, który nazywaliśmy „apartamentem prezydenckim”. Taki mały skromny pokoik… U rodziców spędzaliśmy nawet dwa dni i było zawsze tak wesoło. Wspólnie śpiewaliśmy kolędy, nie kłóciliśmy się o politykę, zresztą mieliśmy takie same poglądy.
(…)
Kiedy to wszystko się wydarzyło, była Pani w Ameryce. Mąż do Pani dojechał, ale wrócił wcześniej. Gdyby został…
Wyjechałam po wyborach samorządowych. Tak baliśmy się fali hejtu i nienawiści, która zaczęła się nasilać szczególnie w publicznych mediach. Baliśmy się o córki.
Miała Pani poczucie, że coś im zagraża i coś zagraża Pani Mężowi?
Tak, choć nigdy nie przypuszczałam, że Paweł może zostać zamordowany. Baliśmy się, że przyjdą nad ranem, zaaresztują Pawła i podłożą nam jakieś świństwo do domu. A potem będą przesłuchania i rozdmuchają to w jakąś aferę. My naprawdę żyliśmy w ciągłym strachu. Słysząc ruch na ulicy nad ranem, podbiegałam do okna i wypatrywałam osobników w kominiarkach. Dlatego zdecydowaliśmy, żeby wysłać Tunię na rok za granicę, do szkoły, a ja po wyborach wzięłam urlop na uczelni na dokończenie pracy habilitacyjnej – pracuję na Uniwersytecie Gdańskim na Wydziale Prawa. Dojechałam do Ameryki, mogłam tam pisać w spokoju, wynajęliśmy od przyjaciół garażowy domek. Bez różnicy więc było, czy napiszę pracę w Gdańsku, czy za oceanem. A Tereska mogła w tym czasie nauczyć się angielskiego. Poleciałam więc pod koniec listopada. Paweł miał przyjechać pod koniec naszego pobytu, a w lutym Tunia miała spędzić ferie w Gdańsku. Potem Paweł miał przylecieć z Tunią tutaj i pobyć z nami kilka dni, Wielkanoc mieliśmy spędzić w Gdańsku. Odwiedziny Pawła na Boże Narodzenie i Nowy Rok to był najdłuższy urlop w jego życiu. Denerwował się, że na tak długo zostawia miasto. Postanowiliśmy, że doleci do nas 18 grudnia, a 6 stycznia wróci do kraju. Spędziliśmy ten czas cudownie, byliśmy na Wigilii u znajomych Polaków i na fantastycznym sylwestrze, a pierwszego dnia świąt wyjechaliśmy w podróż wzdłuż wybrzeża oceanu, od Los Angeles do San Francisco. Zwiedzaliśmy uniwersytety, muzea, parki natury… Byliśmy tylko z naszym psem Zeusem. Nikt nie zawracał Pawłowi głowy. Nie oglądaliśmy telewizji, a Paweł już skończył pracę nad nowym składem gabinetu. Od dawna nie byliśmy tacy szczęśliwi. Mogliśmy wreszcie sobie porozmawiać.
„Ty mnie przeżyjesz i zostaniesz młodą wdową”. Czy Magdalena Adamowicz rozmawiała z mężem o śmierci?
„Ty mnie przeżyjesz i zostaniesz młodą wdową”. Czy Magdalena Adamowicz rozmawiała z mężem o śmierci?
Źródło: viva.pl