Justyna Sieńczyłło (50 l.) jest już dojrzałą kobietą i nie ma zamiaru tego ukrywać. O tym jak wytrzymać z tak charakternym mężczyzną, wychować dzieci, zrobić karierę i nie zwariować, opowiada w rozmowie ze „Świat i ludzie”.
Jaki prezent zrobiłaś sobie na 50. urodziny?
Tak naprawdę jest ich kilka. Postanowiłam bowiem świętować przez cały rok. Najpierw pojechałam z trzema przyjaciółkami do Pragi na kilka dni. Wynajęłyśmy mieszkanie na Starówce, przesiadywałyśmy w knajpkach, popłynęłyśmy w krótki rejs po rzece. Potem pojechałam z siostrą na koncert Stinga do Krakowa. A przede mną jeszcze koncert Chrisa de Burgha. Do tej pory nigdy nie celebrowałam urodzin. Ale „50” to taki graniczny czas.
Przeżywasz ten moment w życiu z radością czy z lękiem?
Akceptuję upływający czas i nie mam z tym problemu. Mentalnie mam zresztą 30 lat.
Bardzo schudłaś, świetnie wyglądasz.
Dziękuję. Wagę zrzuciłam, chodząc na orbitreku (urządzenie do ćwiczeń – red.). Trzy razy w tygodniu przemierzałam 10 km i nie potrzebowałam żadnej diety. Samo się schudło (śmiech). Po prostu źle się czułam z nadmiarem kilogramów.
A gdybyś miała wyliczyć cechy, które się w tobie zmieniły?
Moja siostra mówi, że z charakteru nie zmieniłam się wcale: nadal jestem prostolinijna, szczera, lojalna. Może mniej we mnie naiwności, bo wiele razy ludzie wykorzystywali moją dobroć. Ale nie żałuję, że coś im dałam, bo dobro zawsze wraca. Od lat też żyję bardzo intensywnie.
Jesteś kobietą biznesu a masz duszę artysty.
Biznesu nauczyło mnie życie. Odkąd zaczęliśmy prowadzić z mężem teatr, musiałam nauczyć się wielu rzeczy. To okoliczności tworzą nasze możliwości. Jeśli musisz – to potrafisz. I akurat kobiety łatwiej niż mężczyźni dostosowują się do sytuacji.
To teraz jesteś twardą babką czy kruchą istotą?
Wciąż jestem krucha wobec ludzi. Mam w sobie dużo empatii i współczucia. A twarda jestem w stosunku do siebie. Wiele wymagam, mam w sobie żelazną dyscyplinę. Wszystko co mam zrobić jutro, wolę zrobić dziś.
Po kim tak masz?
Po rodzicach. Mama była lekarką, tata pracował jako dyrektor w biurze projektów. Oboje bardzo nas kochali, ale też dużo wymagali. Po lekcjach szłam na długie godziny do szkoły muzycznej, uczyłam się grać na skrzypcach, i na balet. Ale dużo zajęć pozalekcyjnych uczy cię świetnej organizacji czasu, bo musisz wszystko tak zaplanować, żeby jeszcze znaleźć czas dla siebie. Dlatego, choć ciężko wspominam ten okres, to wiem, że dał mi solidny bagaż na dorosłe życie. Uważam, że nie ma rzeczy niemożliwych i że kobiety naprawdę mogą wszystko.
To do czego jest ci potrzebny mężczyzna?
Jak to do czego? Mój mąż jest omnibusem. Przy nim muszę iść tym samym tempem, boksować się z życiem, rozwijać się, bo nie będę dla niego partnerem, nie będę miała z nim wspólnego języka. Mój mąż mnie dopełnia i jest głową rodziny, a ja jego podporą.
A czy taki mężczyzna nie widzi kobiety tylko w domu?
No pewnie. Ale ja bardzo lubię domowe życie. Lubię mieć posprzątane, ugotowane. Kuchnia jest moim królestwem, dziś np. zrobiłam 30 gołąbków. Staram się, by w naszym domu w Józefowie każdy czuł się miło, miał swoje miejsce. Śmiejemy się z mężem, że synowie, już dorośli chłopcy, bo Kajetan jest na studiach, a Cyprian w liceum, nigdy nas nie opuszczą, tak im z nami dobrze.
Ale jak ty to wszystko kiedyś łączyłaś – pracę i dom?
Zawsze miałam kogoś do pomocy, bo w życiu nie dałabym rady pracować w teatrze czy na planie serialu. Małe dzieci to ogrom obowiązków, utrzymanie domu kolejne tyle.
A Emilian pomaga?
Nie miałby czasu. W teatrze jest tyle pracy, co chwilę jakaś nowa sztuka. Teraz np. o internecie i jego wpływie na nas wszystkich pt: „Wszechmocni w sieci”. Ale zawsze dbamy o wspólnie spędzany czas. Jest go mało, ale jest. Emilian potrafi do późnych godzin nocnych rozmawiać z synami o bardzo poważnych sprawach.
Zawsze mówisz, że ta recepta na udany związek to przyjaźń. To podstawa.
Ale też jesteśmy wierni tym samym wartościom: dom, rodzina – zawsze na pierwszym miejscu. Bardzo też jest dla nas ważny kompromis i wolność w związku. Lubimy sami wyjeżdżać na wakacje. Ja podróżuję po świecie sama albo z przyjaciółkami, a Emilian zabiera 20 wędek i jedzie na ryby. Mamy do siebie zaufanie; ja jednak wierzę, że siedzi nad tym stawikiem (śmiech).
A był taki moment, że chcieliście się rozstać?
Najgorzej było, jak budowaliśmy teatr. Ja jestem w kłótni Włoszką, a Emilian krzyknie, trzaśnie drzwiami i wyjdzie.
Jak przetrwałaś?
Gdy jest mi trudno, idę z przyjaciółkami na wino, wygadam się, wypłaczę. Lubię też wsiąść w samolot i polecieć np. do Berlina, zdystansować się. Chodzę wtedy po galeriach sztuki albo na koncerty.
A gdybyś nie spotkała Emiliana?
Byłabym sama i żyłabym jak Szymborska! Ale nie spotkałoby mnie tyle wyzwań i niespodzianek i nie ukształtowało na taką kobietę, jaką jestem dziś.
Jest coś, czego po pięćdziesiątce nie wypada?
Nie. I nie zamierzam się starzeć, bo przecież ciągle mam 30 lat (śmiech). Mam jednak nadzieję, że tylko z powodu śmiechu przybędą mi zmarszczki.
Źródło: pomponik.pl