Starsza siostra Anny Przybylskiej była starsza od niej o cztery i pół roku. Siostry miały zupełnie różne charaktery, lecz w trudnych chwilach choroby aktorki były sobie najbliższe na świecie. Niebawem piąta rocznica śmierci Ani Przybylskiej. Jaka relacja łączyła ją z siostrą? Agnieszka Kubera podzieliła się swoim wspomnieniem o Ani z Urodą Życia. Annie Maruszeczko opowiedziała o planach na przyszłość młodszej siostry, jej marzeniach i o tym, jak sama zareagowała na karierę młodszej siostry. Przypominamy, jaka była Anna Przybylska w oczach siostry.
Jak to było, kiedy młodszej siostrze zaświtały marzenia o aktorstwie i zaczęła je realizować? Wyjechała do Warszawy, pojawiły się pierwsze publikacje prasowe, pierwsza sodówka…
Tak, sodówka była, ale przez moment. Szybko przyszła i szybko poszła.
Nie myślała sobie pani jako ta starsza siostra: „Kurczę, Mała zaczyna dominować”?
Nie. Anka była inna niż ja. Życie na świeczniku? Cały czas być ocenianą? Nie, absolutnie! Mnie takie życie nie bawi. Ja się tego boję, wstydzę. Jestem skromną osobą. Wyjście z nią do restauracji to były dla nas katusze. Wszędzie „dzień dobry”, zdjęcia. Na początku się chwaliłam: „Słuchajcie, dostała propozycję!”. Szybko jednak przestałam, ponieważ gros pseudoprzyjaciół chciało wiedzieć, co, ale i za ile. Początkowo też przykro mi było, gdy ktoś pytał: „Jezu, ty jesteś jej siostrą?”. Mówiłam z przekąsem: „Nie, to ona jest moją siostrą”.
„Bo ja byłam pierwsza”? (śmiech)
Tak. To mnie ruszało. Ale niczego jej nie zazdrościłam. Niech mnie tutaj teraz diabeł strzeli, jeżeli kłamię. (śmiech) Uważam, że to ciężki kawałek chleba, niewdzięczny, trzeba mieć głowę na karku, żeby to wszystko logistycznie ogarnąć. Trzeba być naprawdę odpornym psychicznie. Anka miała to w pakiecie.
Była przebojowa, miała wiarę w siebie i szczęście do ludzi chyba też?
Umiała oddzielić życie prywatne od zawodowego. Myślę, że to też źródło jej sukcesu.
Ile miała lat, gdy umarła?
35. Mówiła o czterdziestce: „Ale to będą balety!”. Albo: „Ciekawe, jaką będę babcią, szurniętą czy zgryźliwą?”. Odpowiadałam: „Ty możesz być tylko szurniętą”. Myśmy tak czasami wybiegały w przyszłość, ale to nie były opowieści, tylko takie wstawki. „Wyobrażasz sobie zmarszczki? Może się naciągnę? A co mi tam, stać mnie!”. A tu człowiek po prostu znika z tego świata.
Słyszę, że miała pani zapędy w stosunku do Anki, żeby być taką starszą siostrą, która ją ustawia i sprowadza na ziemię?
Nie. Bardziej ona sobie pozwalała.
Od zawsze chciała mieć czwórkę dzieci?
Tak. Byłam przerażona. U nas w garażu przechowywała całe kuferki ciuszków.
Kto był takim głównym zawiadującym w rodzinie, kiedy Ania zachorowała?
Kiedy Ania nas potrzebowała, mówiła: „Chodźcie, bo się źle czuję”. Myśmy jeździły, to normalne. Jedną noc ja u niej spałam, drugą – mama. Dzieci były najczęściej w Sopocie u mamy Jarka. Jarek stanął na wysokości zadania. Wcześniej był, jak to Ania żartowała, Dzieckiem Numer Cztery – on wie, że tak o nim mówiłyśmy – ale naprawdę szybciutko musiał dorosnąć. Teraz jest stuprocentowym facetem. Nie idealnym, ale świetnie sprawdzającym się w roli matki i ojca. Bardzo się stara, dopytuje albo prosi o pomoc, jak nie moją mamę, to swoją, Lidzię, a jak nie, to jeszcze jest Andrzej, tata Jarka – rodzinny kierowca.
Nie każdy potrafi?
Nie. A poza tym jak w domu umiera ktoś najbliższy, to jest szokujące dla rodziny. Chory się zmienia, nie z miesiąca na miesiąc, ale wręcz z dnia na dzień. Budzisz się rano i ta osoba wygląda już inaczej niż wczoraj, inaczej się zachowuje, po prostu siły z niej uchodzą. A oprócz tego stres: „Co zrobię z trójką dzieci? Sam, facet… Dzięki Bogu mam robotę i zaraz zacznę pracę. Trochę tych pieniędzy jest, ale pytanie, na ile wystarczy”. I jeszcze: jak im zastąpić matkę? Być fajnym ojcem, jechać na rolki, na rower to jednak nie jest wszystko. Trzeba zrobić dzieciom kanapkę, trzeba je przytulić, wytłumaczyć, pocieszyć, opieprzyć.
Czy Ania mówiła, co by chciała od pani w związku z dziećmi?
Nie.
Temat tabu, zaklinaliście rzeczywistość?
Ona chyba się bała, że jak poprosi kogoś o pomoc, to rzeczywiście już będzie koniec. A ja nie chciałam jej straszyć jeszcze bardziej.
Są jeszcze takie rzeczy, których sobie pani nie może darować, że coś się przegapiło, czegoś się nie powiedziało?
Myślę, że powinniśmy więcej rozmawiać na temat śmierci. Ale zawsze się człowiek boi, że jak zacznie się o tym mówić, to chory całkowicie straci wiarę.
Jaka była Anna Przybylska?
Ciągle tylko: „Szybko! Szybko!”. „Idziemy na spacer, bo słońce wyszło!” „Trzynasta, a ty jesteś w piżamie? Jesteś nienormalna!” „Ja chcę mieć święty spokój i poczytać książkę”. „Olej tę książkę. Potem poczytasz!” Ona była taka na już, na teraz. Ja niby też wszystko szybko, ale planuję: „Dzisiaj mam wolne, to pojadę po kwiaty…”. A ona: „Nie ma kolejki na myjkę! To ja jeszcze na myjkę, zdążymy!”. Jej się wszędzie spieszyło.
Może musiała się tak nakręcać, żeby ze wszystkim zdążyć. Ktoś opowiadał, że czasem zmęczona przysnęła na planie, za chwilę się budziła: „Gramy?”. (śmiech)
Wpadła do nas, zjadła obiad: „Wychodzimy”. „Przyszłaś się tylko najeść? To trzeba było iść do restauracji”, stawiałam się. „To chodźcie z nami. Kawę wypijemy już na mieście”. Albo leje, a ta: „Zakładaj kalosze i idziemy!”.
Aktorka bez szkół. Podobno miała na tym punkcie kompleksy.
Straszne – że studiów nie skończyła. Mówiłam: „Anka, zobacz, w jakim ty się towarzystwie obracasz. A ilu jest magistrów inżynierów, którzy nie umieją klucza w zamku przekręcić? Czy dorosłych, którzy zachowują się jak dzieci?”.
Coś ją w życiu ominęło przez to, że była taką oddaną żoną i mamą?
Tak myślę. Jednak to moje zdanie, bo dla niej to był właśnie cały świat.
A czy Anka miała wpływ na panią?
Chyba nie. Ceniłam ją za to, że była fajną osobą, z lekkością w sposobie bycia, była duszą towarzystwa. Ale jak trzeba było popłakać, to popłakałyśmy. Dla mnie nie było ważne, że zagrała w serialu czy w filmie. Mówiłam: „Ludzie, my o sraczkach, rzygaczkach, ząbkach, kolkach – o dzieciach gadamy. To dla nas ważne”.
Jak jej siostra wspomina chorobę Ani?
Opanował mnie paraliżujący strach. Gdy pojawił się pomysł książki o życiu Ani, uświadomiłam sobie, że ja nic nie pamiętam z jej życia, tylko te ostatnie 18 miesięcy od diagnozy do śmierci, nic więcej.
Koncentrowałam się tylko na tym, jak wyglądała, co jadła i czy w ogóle jadła, czy wzięła lek, za ile wróci ból. Nie myślało się o zakupach, o dzieciach, o niczym. Moje dziecko było ze świeżo rozpoznaną chorobą. Zostawiłam je mężowi, co teraz jest nie do pomyślenia. Co dwie godziny wstajemy do niego jak do noworodka, mierzę mu cukier, bo się boję. Syn miał ciężkie niedocukrzenie, więc też mało brakowało, a moglibyśmy go stracić. Ale wtedy: „Dobra, to tylko cukrzyca, jakoś sobie radzi”. Teraz myślę, że byłam nieodpowiedzialna, ale tak się sfokusowałam na Ankę… Absolutnie tego nie żałuję, choć mogłam coś ważnego przeoczyć u Miłosza.
Panicznie bałam się, że Ania może umrzeć w domu, przy nas. Wydawało mi się, że nie zniosłabym tego. A to przyszło naturalnie. Telefon zadzwonił, gdy byłam w wannie. Jarek: „Siostra, jak chcesz zobaczyć jeszcze Ankę, to wsiadaj w samochód i jedź na sygnale”. Człowiek myśli: „Boże, żeby to się już skończyło”, ale z drugiej strony: „Niech to trwa, bo co to będzie dalej?”.
Miała pani żal do losu, że was to spotkało?
Nigdy.
Jakim cudem nie?
Bo jak nie nas, to kogoś. Tak samo nie zadaję sobie pytań, dlaczego moje dziecko jest chore. Po prostu się stało.
Źródło: viva.pl