„Byłam gwiazdą, zostałam bezdomną wolontariuszką”. Fiolka Najdenowicz

Mówili o niej polska Björk. Zachwycali się jej głosem i stylem. Ale ona nagle wyjechała i została… wolontariuszką. Dziś Fiolka pracuje w restauracji w Londynie, a w rozmowie z WP opowiada, dlaczego nie tęskni za dawnym życiem.

Od przyjaciółki usłyszała pani, że kobieta w pani wieku nie powinna tak żyć.

Fiolka Najdenowicz: Na szczęście skończyły się czasy, kiedy kobiety nie mogły czegoś robić, bo nie wypada. Cywilizacja zmierza do tego, że stajemy się równi. Akcja #metoo pokazała, jak wiele zmieniło się w ciągu ostatnich 20-30 lat, a czasy, w których dorastała moja mama, to już w ogóle inna epoka! Kobieta w moim wieku, czyli po pięćdziesiątce, była matroną skazaną na zajmowanie się wnukami, nie miała prawa myśleć o związkach, o seksie, swobodnie się ubierać. Cieszę się, że urodziłam się w takim czasie i miejscu, że mogę robić to, na co mam ochotę. Mogę wyjść za mąż lub nie, urodzić dzieci lub nie, mieć partnera lub być sama. W Londynie, gdzie dziś mieszkam, nikt tego nawet nie skomentuje, bo ludzie mają to w dupie. Dlatego tak lubię to miasto. Mogę tu normalnie oddychać.

W Londynie? A smog?

Powietrze jest tu czystsze niż w Warszawie! Mieszkam na Wimbledonie, za domem mam las. Na ulicy mijam lisy, borsuki, wiewiórki. W Regent Park mieszkają jelenie, latają papugi. Ekosystem w tej 14-milionowej metropolii jest niesamowity. Londyński mer Sadiq Khan bardzo dba o środowisko. Ale najbardziej kocham go za słowa, że wszyscy są w Londynie mile widziani.

Pani mieszka tam od kilku lat. Niektórzy plotkują, że pracuje pani na zmywaku.

Jestem kelnerką w Wagamama, restauracji z kuchnią azjatycką. Serwujemy japońską kuchnię fusion – rameny, pierożki gyoza i nasze sztandarowe danie, chicken katsu – kurczaka z ryżem, sosem curry i sałatką. Ta praca w zupełności mi wystarczy, nie pcham się na menedżerkę, bo chcę mieć spokój. Zarabiam tyle, że niczego mi nie brakuje, mam ubezpieczenie, sześć tygodni płatnego urlopu, mogę sobie pozwolić na wakacje. Nasza restauracja ma świetną opinię, pracownicy przechodzą regularne szkolenia z pierwszej pomocy, ewakuacji, alergenów. Pracujemy w profesjonalnej gastronomii, mamy naprawdę dużą wiedzę. Z takim doświadczeniem bez problemu mogłabym znaleźć pracę gdzie indziej. Pozbyłam się strachu, który towarzyszył mi przez większość życia: że zostanę zwolniona.

To dlatego wyjechała pani z Polski?

Wyemigrowałam w wieku 48 lat, bo nie miałam poczucia bezpieczeństwa. Z muzyki nie mogłam się utrzymać. Przez cztery lata żyłam z pisania, ale potem zaczął się kryzys na rynku prasy. O etacie mogłam zapomnieć, nikt nie chciał mnie nawet zaprosić na rozmowę ze względu na wiek. Zostałam agentką ubezpieczeniową, ale musiałam ponosić stałe koszty działalności, a czasem przez kilka miesięcy nie udało mi się niczego sprzedać. Wyjechałam do mamy do Szwecji. Spędziłam tam rok, ale nie dostałam pozwolenia na stały pobyt, bo nie pochodzę z Syrii lub Somalii. W końcu wpadłam na pomysł wolontariatu w Workaway.

Na czym to polega?

Pracuje się przez pięć dni w tygodniu po pięć godzin dziennie w zamian za dach nad głową i jedzenie. Pieniądze na własne wydatki miałam z zaliczek na książki. Wyszłam na zero, ale jestem zadowolona. Pracowałam na południu Francji, w Walencji i w hiszpańskich Pirenejach. Wybierałam gospodarzy, którzy nie mają dzieci, bo wiedziałam, że opieka nad nimi nigdy nie kończy się na pięciu godzinach. Unikałam też hostów, którzy są na określonej diecie, bo to oznaczało, że ja też byłabym na diecie. Najlepiej wspominam wolontariat w Pirenejach, w okolicach El Pont de Suert niedaleko francuskiej granicy. Pracowałam w pensjonacie nastawionym na rowerzystów górskich. Razem z właścicielką robiłyśmy im posiłki, szykowałyśmy pokoje. Kiedy nie było turystów, Merce zabierała mnie na wycieczki. Przepracowałam tam dwa sezony. Było absolutnie cudownie, to miejsce stało się moim drugim domem. Ja i Merce bardzo się zżyłyśmy, niedługo jadę ją odwiedzić.


Source: youtube.com

Ale w końcu porzuciła pani życie wolontariuszki?

Wolontariat jest świetny dla osób, które chwilowo mają „zakręt życiowy”. Trzeba jednak pamiętać, że się na nim nie zarabia, a ja w końcu chciałam normalnie żyć, mieć swoje pieniądze, w przyszłości emeryturę. Nie muszę spędzić jej w Anglii, mogę wyjechać do Bułgarii – znam język, uwielbiam tamtejszy klimat, kuchnię, jest tam taniej. No ale tam nie ma pracy. W mojej firmie pracują ludzie z 90 krajów. Często z piękniejszych i bardziej słonecznych niż Anglia – z Krety, Sycylii, Madery. Często słyszą pytanie, dlaczego wyjechali i wybrali właśnie Londyn. A tutaj po prostu każdy, kto chce pracować, może godnie żyć.

Nie brakuje pani śpiewania?

A kiedy ostatnio kupiła pani jakąś płytę? Dziś nikt tego nie robi, a na streamingu zarabiają tylko serwisy i wytwórnie. Artystom zostaje życie z koncertów, ale mnie nie chce się już ich grać. Na wyprodukowanie muzyki, która mnie interesuje, musiałabym mieć pół miliona złotych. Tyle kosztuje opłacenie kompozytora, muzyków, studia, producenta, realizatora dźwięku, dystrybucji, teledysków, promocji. To nierealne. W każdym razie jestem szczęśliwa, że moja kariera zdarzyła się przed czasami tabloidyzacji mediów. Dziś byłabym oceniana nie za muzykę, tylko za to, w co się ubrałam, z kim się pokazałam, czy się nawaliłam. Nie chcę brać w tym udziału.

Ani trochę nie tęskni pani za starymi czasami?

Mam się obrazić na los? Ludzie mają strasznie sztywne podejście do tego, kim są, ale to dziecinne. Wszystko się zmienia, nic nie jest nam dane raz na zawsze. Cieszę się, że w Polsce nie wzięłam kredytu, nie miałam żadnych kotwic, które nie pozwalałyby mi dokonywać swobodnych wyborów. Przed wyjazdem do Londynu koleżanka ostrzegała mnie, że będę musiała dzielić z kimś mieszkanie, bo nie będzie mnie stać na wynajęcie osobnego. Stać mnie, ale szkoda mi kasy! Mieszkam z fajnym polsko-tajskim małżeństwem. Cały grudzień chorowałam, a Su robiła mi zakupy, gotowała mi zupę. Czy samej byłoby mi lepiej? Może kiedyś takie życie mi się znudzi, wtedy coś zmienię. Teraz jest mi dobrze. Życzę sobie tylko zdrowia. Kiedy się je ma, można naprawdę wszystko.

Fiolka Najdenowicz – Polska wokalistka bułgarskiego pochodzenia zadebiutowała w 1985 roku śpiewając z zespołem Voo Voo, późnej występowała z grupą Balkan Electrique. Na koncie ma wiele muzycznych osiągnięć, w tym Fryderyka, Platynową Płytę i nominację do Europejskiej Nagrody Muzycznej MTV dla najlepszego polskiego wykonawcy. Współpracowała z zespołami Closterkeller, Wilki, Army of Lovers, teksty pisał dla niej m.in. Grzegorz Ciechowski. Fiolkę znał każdy, ale nagle zniknęła z rynku muzycznego. O tym, co się z nią działo pisała w książkach „Trup w szparagach” i „Głośny śmiech”. Podtytył tej drugiej brzmi „Byłam gwiazdą, zostałam bezdomną wolontariuszką”, bo właśnie wolontariat sprawił, że zmieniło się jej życie.

Źródło: turystyka.wp.pl