Choć każdy pamięta jej rolę w „Seksmisji” czy serialu „Matki, żony i kochanki”, Elżbieta Zającówna wcale nie chciała być aktorką. Mimo wielkiego talentu i niebanalnej urody, marzyła o zupełnie innej przyszłości. Chciała być sportsmenką. Niestety lekarska diagnoza była bezlitosna. Wykryto u niej ciężką chorobę związaną z krzepliwością krwi, musiała więc zrezygnować z planów. Wtedy podjęła odważną decyzję i postanowiła spróbować swoich sił w aktorstwie. Nagle okazało się, że jest jedną z najlepiej zapowiadających się gwiazd, a jej kariera rozwinęła się błyskawicznie.
Elżbieta Zającówna urodziła się w Krakowie w 1958 roku. Jej rodzice mieli już jedną córkę i liczyli, że tym razem na świecie pojawi się chłopiec. Gdy stało się inaczej, jej ojciec postanowił wychować Elę na rezolutną i niezależną kobietę. – Miałam być chłopcem. Tata, choć urodziła mu się dziewczynka, lubił mieć we mnie pomocnika. Dzięki temu umiem posługiwać się wiertarką, wbić gwóźdź, wymienić koło w samochodzie – opowiadała w jednym z wywiadów Zającówna. Szybko okazało się też, że mała Ela woli biegać za piłką niż bawić się lalkami i stroić przed lustrem. Zdobywała na zajęciach wychowania fizycznego najlepsze oceny z biegu przez płotki i gier zespołowych. Wygrywała liczne zawody i szybko podjęła decyzję o sportowej karierze. Chciała zdawać do Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Wcześniej musiała jednak zrobić odpowiednie badania. I tu otrzymała cios od życia. Okazało się, że choruje na bardzo rzadką chorobę von Willebranda, która polega na nagłych, długotrwałych krwawieniach oraz zaburzeniu krzepliwości krwi. Elżbieta musiała zrezygnować z kariery profesjonalnej sportsmenki. Nie mogła już mieć wyczerpujących treningów i musiała zapomnieć o regularnym wysiłku fizycznym.
Wybrała aktorstwo
To wtedy Zającówna postanowiła zaryzykować. Jeśli nie mogła związać swojej przyszłości ze sportem, zwiąże ją z aktorstwem. Złożyła dokumenty do krakowskiej szkoły teatralnej i za pierwszym razem zdała trudne egzaminy. Choć nie do końca wierzyła w to, że uda jej się zaistnieć na ekranie, życie sprawiło jej niespodziankę. Już na czwartym roku studiów została wyróżniona przez reżysera Juliusza Machulskiego. To on pozwolił jej zadebiutować na dużym ekranie i w 1981 r. dał rolę w komedii „Vabank”. Zającówna tak przypadła mu do gustu, że już dwa lata później zaangażował ją do słynnej „Seksmisji”. – Miałam dużo szczęścia w życiu zawodowym. Nigdy nie należałam do osób, które desperacko szukają zajęcia, bo kiedy kończyłam pracę nad jednym filmem, od razu dostawałam propozycję kolejnej roli – powiedziała w jednym z wywiadów aktorka. Tuż po studiach Elżbieta dostała stały angaż w warszawskim teatrze Syrena. Pracowała w nim cztery lata. Pewnego dnia poznała tam wziętego satyryka Krzysztofa Jaroszyńskiego, który miał przygotować przedstawienie z jej udziałem. Elżbieta od razu wpadła mu w oko, ale mimo to stanowczo zaprotestował, by grała w pisanej przez niego sztuce. Stwierdził, że jest za młoda i odrzucił jej kandydaturę. Zającówna była wściekła i nie potrafiła mu wybaczyć.
Niespodziewana miłość
Oczarowany aktorką Jaroszyński postanowił jednak zdobyć jej serce. Obsypywał ją kwiatami, zapraszał na randki w eleganckich restauracjach. Oboje mieli za sobą nieudane związki, dlatego na początku podchodzili do siebie z dystansem. W pewnym momencie nie potrafili jednak oprzeć się uczuciu. Pobrali się i na początku lat 90. przywitali na świecie córkę Gabrielę. Od tamtej pory nie potrafią bez siebie żyć, choć ich związek wcale nie jest idealny. – Jestem niepoprawną optymistką. On to typowy choleryk. Na szczęście reaguje błyskawicznie i potrafi przeprosić za swoje zachowanie, chociaż przyznanie się do winy przychodzi mu z wiekiem coraz trudniej. I, jak to zwykle z satyrykami bywa, poczuciem humoru tryska w pracy, prywatnie natomiast jest raczej poważny – opowiadała po latach artystka. Była szczęśliwa w pracy i w domu. I znów w jej życiu nastąpił przełom. W 1995 r. zagrała rezolutną bizneswoman w hitowym serialu „Matki, żony i kochanki”. – To był zupełnie nowy rozdział w mojej pracy. Nikt chyba nie spodziewał się, że serial odniesie tak duży sukces – mówiła. Mimo wielkiej popularności Zającówna wcale nie rzuciła się w wir pracy. Choć mogła być jedną z najbardziej rozchwytywanych serialowych aktorek, postanowiła skupić się na córce. Od 11 lat pojawia się na ekranie sporadycznie. Razem z Gabrielą prowadzi firmę produkcyjną, przez lata była też wiceprezesem dużej fundacji.
Źródło: fakt.pl